Rok Pańci — teksańska masakra piłą czy kucyki pony?

Tak! Tak! Tak! Pańcia Galancia ma już rok! Serio! Minęło tak niepostrzeżenie jak… Paczka chipsów podczas zażerania emocji! Z tej okazji powstał oczywiście ten wpis. Nie będzie w nim rzygania tęczą, kolorowych jednorożców i różowych babeczek. Nie będzie też profesjonalnej korekty i redakcji. Będzie dużo potu, łez, przemyśleń i prywaty. Będą też wnioski i trochę jakiegoś mięska (a może raczej okrasy). Jeśli się nie boisz — czytaj dalej koniecznie!

O tym jak zasiało się we mnie pańciowe ziarenko

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami… I kilkoma życiowymi perypetiami… Byłam studentką Grafiki Komputerowej. Artystycznej na dodatek. To na uczelni doszłam do wniosku, że koniecznie chcę wychodzić poza utarte schematy. Że chcę uczyć ludzi kreatywności i innego patrzenia na świat. To tu zakochałam się w social mediach i odkrywałam zakamarki ludzkich emocji z nimi związanych.

Pod koniec studiów wiedziałam, że praca u kogoś totalnie nie jest dla mnie. Klapki na oczach, sztywne ramy, wąski kierunek… Nie, nie, i jeszcze raz kurwa nie. Problem polegał na tym, że w tamtych czasach brakowało mi jaj, żeby to samej ugryźć. Brakowało mi wsparcia u boku. Zrezygnowałam.

Tu jest miejsce, gdzie mogłabym się rozpisywać o doświadczeniach z pracy jako grafik/menadżer/social media ninja/asystentka/wszechogarniaczka w różnych firmach i branżach, co z tego wyciągnęłam, jak się wypaliłam zawodowo i zostałam spawaczką, jak zmieniłam totalnie życie prywatne — ale oleję ten akapit, bo wydłużyłabym tekst o konkretną liczbę znaków…

Podsumowując: pańciowe ziarenko zasiało się w mym kreatywnym mózgu już na studiach. Kiełkowało i rosło sobie po cichutku, czekając na odpowiedni moment, żeby w końcu wyjść na światło dzienne. I wyszło! Dzięki odpowiedniej pielęgnacji obecnego męża, po urodzeniu Panicza i szukaniu dalszej życiowej/zawodowej drogi — w końcu z ziarenka wyrosła Pańcia Galancia.

O tym skąd taka dziwna nazwa, którą 10 razy trzeba powtarzać na stacjach benzynowych

Sama nie wiem, co mnie podkusiło. Dobra. Kłamstwo. Wiem, że to mój szalony mózg rzucił takim hasłem i zostało. Wiem też, że „Pańcia” to luźne określenie na „Panią” (czasem używane pozytywnie, a czasem negatywnie). Jednak ja żadną „Panią” się nie czuję. ” Pani” brzmi dla mnie dorośle i poważnie — przynajmniej w odniesieniu do mojej osoby. Dlatego zostałam Pańcią.

Galante towary są w Łodzi. A Pańcia z miasta Łodzi pochodzi (czuję, że rymuję). Nie chciałam się pozbywać tego, skąd pochodzę. Wręcz chciałam to podkreślić i stąd pomysł na użycie łodzianizmu. Galante oznacza dużo, albo ładnie. Jak dla mnie to wręcz Zajebiście.

Galante niebanalne towary — to hasło/motto opisujące to, co wychodzi spod mojej ręki. Chociaż w tym miejscu chyba powinnam napisać „spod mojego mózgu”. Dążę do tego, żeby wszystko przy czym pomagam, co kreuję, co tworzę, było niebanalne i czadowe. Chcę przekazywać innym miłość do tego, żeby działać nieszablonowo.

O tym jak spadł na mnie deszcz złotych monet

Fajnie było marzyć o swojej firmie. O czadowym przedsięwzięciu, dzięki któremu inne kobiety mogłyby poczuć swoją moc i pewność siebie. Problemem nie do przeskoczenia wydawała się jednak kasa. No bo skąd wziąć na nowy laptop? Skąd wziąć na programy? Na opłaty? Na wszystko?

Z dofinansowania! No ba! A skąd? Oczywiście Urząd Pracy nie okazał się zbyt pomocny. I mega się cieszę! Bo dzięki temu (i koledze, który dał mi cynk), trafiłam na dofinansowanie z pewnego biura projektu w Łodzi. Rzuciłam ówczesną pracę (bo musiałam być bezrobotna) i w ciągu 3 miesięcy miałam założyć własną firmę. Miałam jakieś oszczędności, macierzyński więc w to mi graj!

Tyle że… Jebło pandemią.

O początkach pogłębiającej się depresji, pandemii i braku środków na koncie

Nie było kolorowo. Projekt z dofinansowaniem został zawieszony, ale nadal musiałam być bezrobotna, żeby się w nim utrzymać. Macierzyński już się kończył. Na szczęście kredyt na budowę domu można było zawiesić na jakiś czas.

Wszystkie dość ciężkie sytuacje z życia prywatnego, które wtedy miały miejsce, mój baby blues, pandemia, brak kasy, narastające epizody depresyjne… Ja pierdole… Jak tak teraz o tym myślę, to się w sumie podziwiam, że nie zrezygnowałam z tego projektu i nie poszłam do pracy. Jeszcze bardziej podziwiam Pańcia, że mi w tym wszystkim towarzyszył… Ma chłop siłę…

Gdy dostałam informację o tym, że projekt rusza, nawet nie miałam siły się jakoś cieszyć. Byłam już tak zmęczona, wyduźdana i zniechęcona. Jednak usiadłam i napisałam biznesplan. I to nie byle jaki, bo dostałam dofinansowanie! Dopiero wtedy do mnie dotarło, że marzenie się spełnia!

O początkach bez klientów i poszukaniach

Gdy zapisywałam się do projektu, miałam już kilku klientów. Miałam też kilka większych współprac zawieszonych na te 3 miesiące, dopóki nie otworzę firmy. Jakikolwiek zarobek, nawet na DN wiązał się z wykopaniem z projektu. Przyszła pandemia, a wraz z nią moje współprace i oczekujący klienci poszli w siną dal…

Zaczynałam od zera. Z duszą na ramieniu. Uda się, czy się nie uda… Szukałam klientów na grupach FB, IG, Useme (dla mnie się nie sprawdziło). Rozmawiałam z zainteresowanymi, a potem siadałam do tworzenia spersonalizowanej oferty. To było dla mnie jasne od samego początku. MOJE OFERTY I PROPOZYCJE BĘDĄ SZYTE NA MIARĘ I KONIEC KROPKA! Bo każdy jest inny i potrzebuje czegoś innego.

Cały stres związany z brakiem klientów i poszukiwaniami plus to wszystko, co działo się wcześniej doprowadziło do pojawienia się największej zmory młodego przedisiębiorcy — zaniżania cen.

O odwiedzinach najgorszych łotrów

Zaniżałam ceny. Zaniżałam je do tego stopnia, że usługę, którą normalnie robiłabym za 1200 zł — robiłam za 700 zł. Zaniżałam stawki godzinowe. Zaniżałam wszystko ze strachu o to, że nie jestem wystarczająco dobra. Że wiem zbyt mało. Że jestem beznadziejna, ale brnę w firmę, więc chociaż tak się ratuję.

To, że klient był ze mnie zadowolony, że wychodziły naprawdę fajne rzeczy, że ktoś się cieszył z konsultacji jak dziecko z prezentu pod choinką, że okazywało się, że wiem w chuj i miałam na to niezbite dowody… Nie wystarczało. Ja wiedziałam, że nie wiedziałam…

Uwierz mi, że zaniżanie cen, nie prowadzi do niczego dobrego. Niczego! Pamiętaj, że podstawą prowadzenia firmy, jest dobre obliczenie, chociażby tego, ile kosztuje Twoja godzina pracy. Chociażby ta minimalna. Bo to na pewno nie jest 20 zł. Jeśli prowadzisz własną firmę, masz do zapłacenia ZUS, opłaty za media, Twój czas pracy przy mailach, naukę, za wszystko, co rzeczywiście robisz dla firmy. WSZYSTKO jest kosztem, jaki ponosisz przy prowadzeniu firmy. Jak już wiesz, ile minimalnie może kosztować Twoja godzina pracy, to możesz zacząć wyceniać projekty i inne srekty.

O tym, jak talenty Gallupa okazały się strzałem w 10

Zrobiłam test. Nie pamiętam, od kogo się dowiedziałam o talentach Gallupa, ale było to kupę czasu temu. Może Ola Budzyńska kiedyś o tym wspomniała, a może jeszcze ktoś inny. Zakupiłam test i omówienie u Natali Kwiatkowskiej — złota Baba. Serio!

Poznanie swoich talentów pomogło mi przekuć je w mocne strony i to na nich dzisiaj bazuję. Na nich buduję swój biznesik. Serio! W życiu bym nie pomyślała, że to jaka jestem emocjonalna, kamelełońska, drążąca tematy, researchowa, prawie coachowa itp. – wychodzi właśnie z moich talentów. 

Gdyby nie talenty Gallupa, nadal byłabym po części w czarnej dupie. Serio.

Podam Ci przykład. Dzięki talentom wiem, że szczerość zawsze popłaca. Że pokazywanie siebie popłaca. W każdej rozmowie pokazuję siebie i to, kim jestem lub jak pracuję. Wiesz w jaki sposób zaczęłam współpracę ze swoimi klientkami, z którymi najlepiej mi się pracuje i które są ze mną już od jakiegoś czasu? ”Złapałam” je na szczerość i na to, że dostosowuję do nich ofertę i tworzę nowe usługi.

Wiele osób myśli, że przyznanie się do tego, że czegoś się nie umie lub nie wie to ujma. Nic bardziej mylnego! Nie raz mówiłam: Ej… Nie znam się na tym, ale cholera! Z chęcią się tego podejmę i spróbuję coś z tym zdziałać!

O tym, jak zbyt niskie ceny i umowa na gębę niszczą nerwy

Tu jest miejsce na kolejne mięseczko. Jeszcze w czasach gdy zaniżałam ceny, zgłosiła się do mnie klientka, która potrzebowała ode mnie hmm… Wtedy narodził się pomysł konsultacji. Nie wiem, czy wiesz, ale na początku miałam TYLKO pisać zajebiste teksty i robić grafiki. To było połączenie konsultacji, burz mózgu, swego rodzaju nadzoru nad social mediami.

Popełniłam w tym dwa podstawowe błędy. Pierwszy z nich — główny — nie spisałam wtedy umowy i tego czego dokładnie klientka ode mnie oczekuje. Jaki mam zakres czegokolwiek. Przedstawiłam jej tylko zamysł tego co mogę dla niej zrobić, przedstawiłam zaniżoną cenę (bo nie wiedziałam, czy mój pomysł na usługę wgle ma rację bytu).

Myślę, że współpraca byłaby całkiem spoko, ale po czasie ciągle narastało mi obowiązków, a kwota za usługę się nie zmieniała. I tu był mój drugi błąd — nie umiałam powiedzieć „Ej sroki… Ale nie na to się umawiałyśmy, to wykracza poza umówioną kwotę itp.” Nagle okazało się, że zamiast tylko konsultować w określonym wymiarze czasu i doglądać co się dzieje, robię reklamy, marketingi, sringi, szkolenia, pożary i nie wiem co jeszcze!

Gdy frustracja sięgnęła zenitu, przy kolejnym „Mogłabyś mi zrobić animację do reklamy kursu” — powiedziałam stanowcze dość! Podziękowałam za współpracę. Serio! Zrezygnowałam ze współpracy, która przynosiła mi wtedy stały zastrzyk zielonych! Bałam się, ale jaką ulgę później poczułam… Jeny…

Pamiętaj. Nie zaniżaj cen. Nie zaniżaj swojej wartości. Spisuj to, na co się umawiasz. Rozmawiaj z klientami w mailach, żeby mieć czarno na białym zakres tego, czym masz się zajmować. Aż wreszcie na końcu — podpisuj umowy z warunkami współpracy. Zabezpieczasz w ten sposób zarówno siebie jak i klientkę.

O tym, jak można zjebać swój najważniejszy zasób firmowy

Wiesz, co jest Twoim najważniejszym zasobem w firmie (o ile taką prowadzisz)? Ty. Ja o tym nie wiedziałam. Niby to takie oczywiste — nie pracujesz — nie masz kasy. Chorujesz — nie masz kasy. Bierzesz urlop — nie masz kasy. Fajnie nie?

Wiesz, co jeszcze jest ważne? Ty. Powtarzam się? Może. Ale ważne jest zarówno Twoje ciało, umysł jak i „dusza”. Możesz się podśmiechujkować, ale patrz:

Gdy nie dbasz o swoje ciało, o jego siłę, o jego zdrowie itp. w końcu dopadnie Cię jakieś gówno. To mogą być zwykłe przeziębiania, a może być ból dupy, albo jakiś inny szajs. Szajs, który na tyle będzie Cię rozpraszał, że po prostu nie ogarniesz. Może być szajs, który powoli z uporem maniaka, będzie wpływał na Twoje samopoczucie, Twój osąd, Twój umysł…

Gdy nie dbasz o umysł, też jest kicha. O czym piszę? O spokoju, zen, pozbywaniu się nagromadzonych emocji i stresu. Emocje i stres w większej ilości mogą być niebezpieczne… Wszystko zaczyna się w głowie, wiesz? Może Ci się wydawać, że jest luzik, ale jak nie zadbasz o czas dla siebie, o odpoczynek, o chwilę spokoju, o wyluzowanie — w końcu coś jebnie. I nie chodzi o to, że coś zepsuje się w głowie, ale zatruty umysł zatruwa ciało.

Serio. Dbaj o siebie. Dbaj o swoje zdrowie fizyczne, ale też o to zdrowie psychiczne. Masz jedno ciało i jeden umysł. To one są Twoim najważniejszym zasobem i to dzięki nim robisz to co robisz. Nie zapominaj o tym. Ja zapomniałam i nie wyszłam na tym dobrze.

O tym… Tu jest jeszcze więcej prywaty, więc jak nie chcesz to nie czytaj

Nie będę się rozdrabniała. Każdy ma jakieś problemy i albo sobie z nimi radzi, albo nie. Patrzę teraz na to z perspektywy czasu i wiem jedno.

Nie zadbałam o swój główny zasób — o siebie. Nie zwracałam uwagi na brak koncentracji, mgłę mózgową i nieogarnianie życia prywatnego. Przez ponad pół roku, budowałam Pańcię Galancię po omacku. Bez planu. Z narastającymi problemami zdrowotnymi. Aż zdrowie się zbuntowało. I ciało i umysł.

Teraz pisząc ten tekst i wiedząc, co mi dolega, wiem, że mogło być inaczej. Wiem też, że muszę zwolnić. Muszę zadbać o siebie. Wiem też jak reagować na problemy Pańciowe, z którymi wcześniej ciężko było mi sobie poradzić.

Było, minęło, coś się skończyło, coś się zaczęło.

W pewnym przełomowym momencie, gdy jebło co miało jebnąć, narodziła się Pańcia Galancia 2.0!

O tym jak pojawiła się PG 2.0

Korzystając z trzeźwości umysłu, która powstała po przedsięwzięciu pewnych kroków, powstał plan przekształcenia Pańci Galanci. Z uporem maniaka realizuję go do tej pory i będę realizowała jeszcze długo.

Pańcia to już nie tylko ja. To mega kreatywne dziewczyny, specjalistki w swoich dziedzinach, które proszę o pomoc, gdy ja czegoś nie wiem lub nie umiem. No bo serio… Nie można być od wszystkiego. I nie ma się czego wstydzić, gdy się czegoś nie wie! Dlatego właśnie zaczęłam szukać swoich Kreatywnych Bab (Baba to nie brzydkie określenie — tłumaczę to tu).

Marzy mi się, żeby każda osoba przychodząca do Pańci po pomoc mogła dostać kompleksową obsługę. Żeby nie musiała szukać gdzie indziej. Żeby „wyszła” od nas zadowolona i uśmiechnięta. Żeby szła dalej przez świat z narzędziami i wiedzą. Z pewnością siebie i przeświadczeniem, że może zdobywać kolejne szczyty, a w razie czego zawsze może do nas wrócić po wsparcie.

Pańcia Galancia 2.0 jest też bardziej świadoma. Dlaczego? Bo dojrzałam. Dojrzałam do tego, żeby być bardziej slow. Żeby firma była bardziej slow. Nadal przyświecają mi te same wartości co na początku: podchodzić do każdego indywidualnie, każdy projekt jest mega ważny (nawet jeśli to jeden tekst), każdy zasługuje na idnywidualne podjeście (niebanalne, bez schematów), emocje i potrzeby są najważniejsze. Zmienia się jednak głównie podejście do myślenia o zasobach i czasie pracy. Mam więcej pokory i szacunku do siebie jako swojego głównego zasobu, a moje Kreatywne Baby wspierają moje działania.

Największe i najtrudniejsze zagwozdki:

Tekst typu: siedzisz w domu, a masz zaniedbane grządki/nie posprzątane/nie ugotowane.
Ciężko się tłumaczy ludziom, że praca z domu to jednak PRACA…  A podczas pracy nie robi się kurwa innych czynności… W tej chwili odpowiadam coś w rodzaju: A to Ty jak jesteś w pracy, to pierzesz swoje brudne gacie? Ja nie mam takiej możliwości, bo pracuję.

Tekst typu: Jak to nie zarabiasz… To po co masz firmę? Bez sensu. Idź do pracy.
Mało osób pracujących na etacie, zdaje sobie sprawę z tego, że pieniądze, które zarabiasz, nie są Twoje, tylko FIRMY. A to oznacza, że idą na opłaty i rozwój, a dopiero potem dla Ciebie. Mało osób zdaje sobie też sprawę z tego, że zaczynając działalność, nie zarabia się od razu kokosów i proces od zera do milionera musi jednak trochę potrwać.

Zarządzanie czasem. To jest też moja zagwozdka. Dzielenie czasu między pracę zarobkową, a wszystkie inne działania, które trzeba wykonać wokół firmy. Zwłaszcza że co chwilę choruje dziecko i nie chodzi do żłobka. Albo okazuje się, że wykrzesanie z siebie resztek kreatywności podczas depresji (jeny jak ja się cieszę, że mam to za sobą) jest wysiłkiem jak wspinaczka na Kilimandżaro. Albo gdy okazuje się, że to mój główny zasób (czyli ja) jest wadliwy i trzeba go naprawić.

Moje pułapki:

  • Własna firma to nie praca jak na etacie. Nie siada się do biurka, robiąc tylko zadania zarobkowe. To też wszystkie inne czynności, które trzeba robić, żeby mieć klientów, żeby firma działała itp.
  • Wszystko kosztuje. Czas kosztuje. Nawet ten, gdy robi się księgowość, rozmawia wstępnie z klientami, robi się research, uczy się, odpowiada na maile. To wszystko jest czasem pracy, za który nikt nie zapłaci jak na etacie.
  • Myślenie typu: Wszystko już jest, więc po co ja mam coś robić.
  • Źle ustalone priorytety nie — trzeba prowadzić firmę, ale trzeba też zarabiać.
  • Brak planu działania i działanie po omacku.
  • Zły stosunek czasu pracy do życia prywatnego — w skrócie zapierdalanie.
  • Robienie wszystkiego samemu — można się zajebać.
  • Muszę być wszędzie — nie jestem nigdzie (o social mediach)
  • Brak realizacji pomysłów.
  • Zaniedbanie najważniejszego zasobu — siebie.

Wnioski:

  • Nie muszę wszystkiego robić sama dlatego mam kreatywne baby.
  • JA jestem najważniejszym zasobem i muszę o niego dbać.
  • Terapia to nic strasznego i warto na nią chodzić.
  • Balans jest konieczny.
  • Zdrowie jest najważniejsze.
  • Planowanie jest ważne.
  • Organizacja podziału czasu pracy jest ważna.
  • Medytacja i ruch pomagają.
  • Część rzeczy można zlecać i działać bardziej kompleksowo.
  • Posiadanie produktu w sprzedaży to podstawa podstaw.
  • Automatyzacje pomagają.
  • Szczerość, energia i bezpośredniość opłaca.
  • Chillout jest konieczny tak jak bycie offline raz na jakiś czas.
  • Trzeba się kształcić nawet jeśli okazuje się, że wszystko z danego e-booka czy kursu już wiemy.

Podsumowując

Miałam być tylko copy i tylko graficzką. Poszłam hen, hen dalej. Konsultuję, pomagam pisać i kreować, burzomózguję, dziergam SM, a nawet zaczęłam współpracować z wieloma fajnymi Kreatywnymi Babami, które mogą zrobić to, czego ja nie umiem.

Miałam prowadzić swój blog, głównie po to, żeby pokazywać swoje teksty. Nie prowadzę. Porzuciłam go, zaniechałam. Głównie dlatego, że pisanie tekstów jest teraz u mnie sporadyczne. Częściej układam w tekst czyjeś chaotyczne myśli lub nagrania, konsultuję, lub asystuję. W planach PG 2.0 jest pomysł powrotu do bloga, ale w innym kontekście niż miał być.

Miałam mieć swoje kanały na FB, IG, LIn. Moje SM leżą i kwiczą. Początkowo było to winą nieprzepracowanego strachu związanego z wydarzeniami z życia prywatnego. Obecnie co chwilę próbuję reanimować IG, ale ilość innych zobowiązań zabiera mi czas. FB i LIn zaniechałam.

Miałam wydać swój e-book lub kurs. Miałam. Nie zrobiłam tego z powodu klątwy „wszystko już przecież jest”, „wiem, że nic nie wiem, to co ja powiem”. Obecnie jest wiele pomysłów na tematy kursów i innych produktów. Do końca roku mam nadzieję, że powstanie chociaż jeden.

Inwestowanie pieniędzy z dotacji główną pulę uważam, że zainwestowałam bardzo dobrze. Jeśli chodzi o pomostowe… Patrząc z perspektywy czasu, mogłam to zrobić zdecydowanie lepiej. Jednak myślę, że zrobiłam to najlepiej, jak umiałam w tamtym stanie umysłowym, który miałam.

Miałam ciągle się uczyć i dokształcać poprzez różne kanały. Robię to i z tego jestem dumna. Chciałabym jednak zwiększyć intensywność tej nauki. Nie byłam w stanie tego zrobić, jednak powoli zaczynam. Chciałabym móc jak najlepiej i jak najwięcej pomagać i szukać rozwiązań problemów.

Zakładałam, że będę pracowała 8 h dziennie. Jest to niewykonalne. Z dwóch powodów. Dziecko i stan zdrowia. Pogodziłam się z tym i to mi dało zdecydowany oddech. Teraz wiem, że nie po to poszłam na swoje, żeby zapierdzielać jak osiołek, ale po to, żeby móc żyć zgodnie ze swoimi wartościami.

Miałam mieć mnóstwo klientów, z różnych branż, zajmujących się różnymi rzeczami. Zależało mi na tym, bo ja sama interesuje się wieloma różnymi tematami (od zdrowia, przez sztukę, gry, po spawalnictwo i majsterkowanie — naprawdę dużo tych tematów i szkoda mi się tutaj na ten temat rozpisywać). Nie mam klientów. Tzn. mam, ale nie tak wielu jak zakładałam. Jest to głównie wynik tego, że klientek nie szukam, bo trafiają do mnie same (nie, to nie jest pomyłka — odwagę na podjęcie współpracy z PG mają tylko super babki) lub poprzez moje Kreatywne Baby.

Zwolniłam tempo — bo tego wymaga zdrowie. Pracuję krócej, ale zdecydowanie bardziej wydajnie. Te firmy, które wprowadziły system pracy 6 h zrobiły meeega dobry deal. To naprawdę jest czadowe podejście. Pracownik może pracuje krócej, ale za to zdecydowanie bardziej wydajnie.

Nie zaniżam już cen. Mam nadal dwie współprace, które są „na starych zasadach”, z sentymentu. Nadal dostosowuję ceny i ofertę do osoby/firmy/projektu i to będę robiła ZAWSZE.

Rozwijam się powoli. Zbyt wolno może, ale trudno. Nie dam rady szybciej ze względów zdrowotnych (potrzebuję chilloutu, wyluzowania, snu). Ważne, że mogę poprzez swoją pracę pomóc innym i dzielić się swoją kreatywnością i pomysłami.

Także ten. To by było na tyle. Czy jestem zadowolona z tego, że założyłam firmę i chcę brnąć w to dalej? No jasne, że tak! Pomimo mrocznych początków, nieświadomych i takich… Bo trzeba! Teraz zdecydowanie mam inną świadomość, chęci i siły! Zobaczymy, co przyniesie następny rok!

Kreatywnego dnia!